Wróciłam z najfajniejszych wakacji! Tak, wiem, już kiedyś to mówiłam. Właściwie mówię tak prawie zawsze… Widocznie z wyjazdową euforią mi do twarzy;)
Prawda jest taka, że tym razem 7 dniowy, a więc jak na moje możliwości zupełnie powściągliwej długości urlop, dostarczył mi więcej bodźców, niż zwykły mi dawać 3 tygodnie przebywania na innym kontynencie.
Czym te wakacje różniły się od pozostałych? W pewnym sensie wyszłam poza swoją strefę komfortu, a może jak się dobrze zastanowić, to ja właśnie do niej wróciłam…
Tym razem wybrałam rodzimy kierunek -> Mazury.
Nie było gwarantowanej pogody, za to było bogate spektrum zjawisk meteorologicznych występujących w naszej szerokości geograficznej. Nie musiałam nigdzie dotrzeć na czas! Co więcej, czas był zupełnie nie istotny.
To nasze potrzeby decydowały o tym, kiedy wstajemy, czy już czas wypłynąć, a może “wrzucić na coś na ruszt”.
Wyjechałam z ludźmi, których nie znałam, a zatem nie mogłam mieć żadnych oczekiwań. Jak się miało okazać, przypadek zadziałał na naszą korzyść i przez tydzień wspólnego żeglowania, stworzyliśmy bardzo zgraną ekipę.
Jedyne co wiedziałam, to że zaczynamy i kończymy w Giżycku, a reszta miała się po prostu dziać.
I działa się! W otoczeniu wspaniałej przyrody, życzliwych ludzi, spadających gwiazd, szant i zapachu ogniska.
W rolach głównych:
Giżycko -> Rydzewo -> Królewski Róg -> Sztynort -> Mamerki -> jedna z dzikich wysp -> Giżycko
Jezioro Niegocin, Jezioro Kisajno, Jezioro Dobskie, Jezioro Dargin, Jezioro Mamry.









































