
Pisząc te słowa nie mogę przestać się uśmiechać. Płynę z Santorini na Naxos (a redaguję w każdej kolejnej wolnej chwili ) i sama nie dowierzam, że w końcu 2020 zgotował mi taki wspaniały prezent – wróciłam do świata niezmęczonego turystyką, a wręcz z sercem na dłoni witającego przyjezdnych.
Prawie 5 miesięcy upupienia, plany zmieniające się z dnia na dzień, niepewność co dalej, czy wrócimy kiedyś do normalności jaką znamy, czy przyjdzie nam umościć się w zupełnie nowej.
Odwołane Himalaje, odwołane Azory i niezliczona ilość pytań czy oby na pewno chcę w te wakacje jechać za granicę. Chciałam bardziej niż czegokolwiek. Uwolnić się od polsko-polskich scysji chociaż na kilka tygodni, zmienić optykę i założyć mój ulubiony niebiański filtr. Jedni patrzą przez różowe okulary (niepoprawni optymiści), ja jestem realistką więc patrzę przez niebiańskie 😉
I trudno znaleźć lepsze miejsce niż Cyklady bo tu błękity, lazury i turkusy na każdym kroku atakują wzrok swoją intensywnością.

Travel ultra light
To taki sposób podróży gdzie niewiele ciąży, zarówno jeśli chodzi o bagaż jak i o plan działania. Kilka lat temu nie umiałam ani jednego ani drugiego, a teraz mogę prowadzić masterclasses 😊

Wyposażona w szalone 8 kg bagażu i bilet w jedną stronę ruszam w świat mając nieograniczone zaufanie, że gdziekolwiek trafię, ten przyjmie mnie z otwartymi ramionami.
I tu muzyczne famfary dla życia nieskrępowanego kontrolą
Jeśli chodzi o zupełny brak planu i życie z dnia na dzień, nie próbujcie tego na Santorini jeśli kiedyś wrócimy do “normalności”. O ile na wydanie kilku wypłat na apartament, bądź sen pod gołym niebem, nie reagujecie entuzjastycznym YOLO*, albo ahoj przygodo!
*YOLO – you only live once (raz się żyje rozrzucając przy tym brokatową mgiełkę i plik eurasków).
Santorini jest jedną z najdroższych greckich wysp. Noclegi w przedpandemicznych warunkach kosztowały krocie. Nie brakuje tam willi i apartamentowców, których nie powstydziłby się sam Bonga Bonga Berlusconi ze swoją świtą, wypisz wymaluj jak z filmu “Oni”. Owszem, jesteś w stanie znaleźć coś w bardziej przystępnej cenie, w dobrym stylu, ale racze nie na ostatni moment.
Chwilowo na Santorini, ale i w ogóle na Cykladach, można podróżować według modelu kubańskiego – dobrze mieć rezerwację na kilka pierwszych nocy, a potem spontanicznie decydować. Możecie jeszcze na tym wygrać bowiem przedłużając pobyt w recepcji hotelu, do którego trafiliście poprzez booking.com, prawdopodobnie dostaniecie lepszą stawkę albo propozycje upgradu co zdarzyło mi się w przypadku kiedy standardowe pokoje były wyprzedane na kolejne dni. Motyla noga, cóż zrobić, jak trzeba to zacisnę zęby i przeniosę te 8 kilo dorobku życiowego na wyższy poziom egzystencji 😉 W taki sposób stałam się szczęśliwą posiadaczką apartamentu z jacuzzi na tarasie. Uprzedzając możliwe pytania: nie, coś takiego jak “za dobrze” nie istnieje!!!
W najgorszym wypadku obsługa poleci wam zaprzyjaźniony hotel po sąsiedzku.
Jak się okazuje, nie potrzebuję już butów na każdą okazję (z czasem okazało się, że do każdych okoliczności adekwatne są japonki), ani tym bardziej dupereli do makijażu i stylizacji włosów.
Co jest zatem niezbędne: telefon, zapasowy telefon – niech pierwszy rzuci kamień kto nigdy nie zgubił/dał sobie ukraść/ofiarował w darze Posejdonowi (utopił) telefonu.
Sprzęt foto – jakieś 3 z 8kg, notatnik, trampki (na wypadek katastrofalnego finału japonek), stroje kąpielowe, parea i chusty, książka (szt. 1, do której zaglądnę prawdopodobnie dopiero na lotnisku), słuchawki i spotify premium, kilka ciuchów, token i żółty badge LH💛, czyli magiczna różdżka zabierająca Cię tam gdzie chcesz, chociaż czasem na około.
A na koniec minimum kosmetyków o pojemności do 100 ml, w tym krem z filtrem, zasadny bywa też pantenol🐖 i asortyment do pańciowania w składzie: strój wieczorowy, inaczej mówiąc ukochany szlafrok i lakier do paznokci. Fason trzeba jednak trzymać…

Nie wiem co ludzie mają w tych swoich ogromnych walizach, wierzę że co drugi z nich jest kajciarzem i wozi ze sobą własny sprzęt, pozostali wywożą stąd wielkie puchy z grecką oliwą. Bo co innego?
Podróżowanie solo
To też już opanowałam do perfekcji. Trochę nie rozumiem zdziwienia ludzi, którzy pytają czy nie boję się tak sama jeździć, jeszcze bardziej nie ogarniam współczującego tonu, bo komfortowe czucie się w swoim własnym towarzystwie jest stanem bezwzględnie cudownym.
W tym szczególnym roku, po okresie kilkumiesięcznej izolacji miałam pewne zawahanie przed wyjazdem solo. A że zdziczeję, że przestanę mieć odruchy socjalne, że moje umiejętności kwiecistego wysławiania się przemienią się w bełkot, no i …kto będzie kierował autem… 😜
Z drugiej strony namawianie kogoś na wyjazd, kto nie miałby przekonania, albo byłby pełen lęku, byłoby zapowiedzią istnej greckiej tragedii.
Suma sumarum pojechałam sama i chwała niebiosom.
Nie było mowy o zdziczeniu, a moje odruchy społeczne są w szczytowej formie. Cyklady są miejscem bezpiecznym, pełnym szczęśliwych ludzi, a wchodzenie z nimi w interakcje przypomina coś w rodzaju flirtu ze światem.
Podróżując sama doświadczam tego znacznie częściej i z większym zaangażowaniem, niż kiedy mam towarzystwo. Nie zobowiązująca pogadanka tu, żarcik tam, winko z nieznajomym, uśmiech i symultaniczna reakcja na to co wokół. Ożywam!
Moja głowa odpoczywa od tego co zostało w domu – od pracy, spraw polityczno – plotkarsko – tragikomicznych, od rutyny.
W ciszy i dźwiękach natury kocą się najkreatywniejsze pomysły, śmieszne wizje, a akapity tekstów takich jak ten piszą się same. Łatwiej mi o wejście w stan flow. Nie ograniczają mnie niczyje oczekiwania, ani moje wyobrażenie, że ktoś chciałby coś innego, a ja tymczasem trzecią godzinę z rzędu koncentruje się na aparacie fotograficznym.
Totalny spontan bo przecież jestem odpowiedzialna tylko za siebie! Ot na zdjęciach wizerunek podróżującej solo, mi się podoba to co widzę i daleka jestem od współczucia sobie takiej niedoli;)
I zakochuje się człowiek w tym swoim żyćku na nowo!!!
Nie ukrywam, są jednak pewne minusy – jest drożej, moja potrzeba ekspresji przejawia się w instagramowej dajariji. Milion zdjęć tego co jem, gdzie plażuje, jak wschodzi słońce, bo przecież “ahhhh, jaki świat jest cudny, a obfitość płynie wartkim strumieniem, że w ogóle happy goes lucky i do odważnych świat należy.”
Apetyt na życie

Jeśli istnieje coś takiego jak gwiazda podróży, to owej grudniowej nocy A.D. 1984 musiała świecić całą swoją mocą.
Podróż uruchamia we mnie wszystkie zmysły: wyostrza słuch, stawia wzrok w ciągłym poszukiwaniu kadrów, uwrażliwia na zapachy, każdy por mojej skóry zachłannie absorbuje najmniejszy powiew wiatru, promień słońca, krople deszczu, do tego dochodzi jeszcze apetyt na lokalne smakołyki. Nie dla mnie zasiedzenie i stagnacja.
Ruch, powietrze, woda, wulkan, ziemia z całą swoją nieokiełznaną potęgą wyzwalają we mnie pokłady czegoś, co trudno wyrazić bez patosu.
To travel is to live! Po prostu.
Ktoś kiedyś powiedział, że piękno wywodzi się z katastrofy, chyba zaczynam to w końcu rozumieć, zwłaszcza będąc w otoczeniu wysp wulkanicznych.

Nektar i Ambrozja
Mousaka, tatziki, gyros, pita! No widzisz, sam nie wiesz że jesteś koneserem kuchni greckiej. Do tego dodaj oliwki, wszechobecne figi, bogactwo wyłowione z morza, doskonałą baraninę i lokalne sery a masz urozmaicony jadłospis na cały pobyt.
Kocham jeść, a Ci którzy nie podzielają tej miłości wydają mi się jacyś… podejrzani.

Dobre jedzenie, pięknie podane, w bajecznej scenerii i jeszcze zaspakajające poczucie głodu potrafi wprawić mnie w doskonały nastrój. Szczerze powiem, że Grecy zdali ten test celująco.
Na pierwszym miejscu plasuje się ostatnia wakacyjna wieczerza spożyta w restauracji Barbarossa, w miejscowości Noussa na wyspie Paros. O rany!!! Co za miejsce, obsługa, smak, podanie i jeszcze bez proszenia na stół trafia oliwa i świeże pieczywo.

Drugie w rankingu jest śniadanie w Marinerze w miejscowości Thira na Santorini. Super rozmowa z obsługą, widok za milion dolarów i samo dobro karmiące ciało i ducha.

Trzecie miejsce zajmuje Tawerna u Dimitra, byłam tam dwa razy, a więc coś jest na rzeczy. Pan gospodarz witał wszystkich tak radosnym jak i donośnym “Alo, alo!” Jedzenie pierwsza klasa, a widok na marine to zawsze jest recepta na sukces.

Nagroda specjalna trafia do Rakomelo w Kamari za orgazmiczną moussake. Takie miejsca otwierają serducha i sprawiają, że dystans społeczny idzie do lamusa. Tak czasem ściskam restauratorów za dobro, którym sycą ludzi i świat.

Wyróżnienie dla całej wyspy Naxos za produkowane tam sery i typowe ziemniaki. Nigdy nie mów nie ziemniaczkom! Jest już takie powiedzenie, czy trzeba je dopiero upowszechnić?
Takich miejsc było więcej, ale domyślam się, że jeśli jeszcze nie stoicie przy lodówce, to chociaż przełykacie nadprodukcję śliny.

Jeśli chodzi o napoje, w moich żyłach płynie świeży sok pomarańczowy i greckie wino. Typowym napojem alkoholowym jest ouzo, ale mi z anyżem jakoś nie jest po drodze.

Covid wie o mnie więcej niż Google
Czyli bardzo dużo. Podróż w czasie światowej pandemii jest… specyficzna. Poczucie kontroli jest obecne na każdym kroku. Jeśli do tej pory nie znałeś na pamięć swojego numeru dokumentu, to teraz go raczej zapamiętasz.
Wypełniłam kilkanaście form: skąd jestem i dokąd zmierzam, jak się miałam w ciągu 14 ostatnich dni, czy może miałam kontakt z kimś podejrzanym i że zobowiązuję się poinformować wszystkich o wszystkim. Kilka razy mierzono mi temperaturę przykładając na odległość kilku centymetrów od czoła lufę termometru.
Gmyrano mi w jamie ustnej w poszukiwaniu wirusa. Na szczęście nie znaleziono, w przeciwnym razie Cyklady zobaczyłabym z izolatki.
Czy czułam się ograniczona albo zniesmaczona poziomem obostrzeń? Wręcz przeciwnie, czułam, że jestem gościem, a bezpieczeństwo ludności lokalnej jest priorytetem, o które państwo ma obowiązek zadbać. Brawo za wszystkie środki ostrożności, ja osobiście czułam zdrowo rozsadkowe podejście przy jednoczesnym braku siania paniki.
Wygląda na to, że najgroźniejsza broń roku 2020 to Twój własny, żywy organizm z dobrodziejstwem inwentarza, dbajmy zatem o niego najlepiej jak potrafimy, żebyśmy nie strzelili sobie samobója.
Oh, I am from Dumbledore!
Były czasy, że identyfikowałam się z Polską bardziej. Zależność jest odwrotnie proporcjonalna – im bardziej czuję się otwarta na świat, tym mniej utożsamiam się z krajem pochodzenia. Nie wiem czy to dlatego, że nie pochwalam obecnego reprezentowania nas w świecie, czy przynależność do jakiejkolwiek grupy narodowościowej, terytorialnej, zawodowej, wiekowej przestaje mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Tymczasem na każdym kroku słyszę pytanie “where are you from”. Jakby wpakowanie człowieka do jakiejś szuflady cokolwiek zmieniało, albo przybliżało do lepszego poznania go. No chyba, że to tylko utarte, kurtuazyjne pitu pitu. Lichy sposób radzenia sobie z ciszą.
W mojej głowie samoistnie, bez kontroli ukociła się odpowiedź “Oh, I am from Dumbledore”🤦♀️
Obawiam się reakcji otoczenia, może ktoś zdiagnozuje mi ciężka chorobę umysłową, nabytą poprzez zaczytywanie się w przygodach Harrego Pottera, chociaż bardziej prawdopodobne, że raczej usłyszałabym “is that in UK?”, a kiwniecie czerepem położyło by kres imigranckim dociekaniom.
Dumbledore – magiczna kraina, ale już zajęta, jak chcesz możesz być ze Smutnej Marty albo Voldemort. To niedaleko😉
Z innych problemów nie z tego świata, doświadczyłam poczucia permanentnie zakurzonych zębów. Chyba od notorycznego uśmiechania się. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć sobie i Wam abyśmy mieli zakurzone zęby jak najczęściej, a tymczasem zostawiam Was z galerią cykladzkich obrazków!
Cyklady – w skład archipelagu wchodzi około 220 wysp o powierzchni 2572 km2. Archipelag słynie z tarasowych miasteczek, różnorakich plaż, weneckich zamków i wiatraków. Każda z wysp, które widziałam ma w sobie coś unikalnego, a widziałam jedynie 3 z 220. Oczywiście wiele z nich jest niezamieszkałych.

Santorini
















Vlichada Beach





Naksos








Paros















